Szef MSZ: Nie odbyło się głosowanie nad Tuskiem. Prezydencja nie pytała, kto jest za i kto się wstrzymuje. – Sytuację można porównać do meczu na boisku, kiedy co pięć minut sędzia by Szef MSZ Gabrielius Landsbergis / Fot. Szef MSZ Litwy Gabrielius Landsbergis, który w poniedziałek, 12 lipca, uczestniczy w spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw unijnych, zaproponuje nowe sankcje UE wobec Białorusi za jej rolę w podsycaniu kryzysu migracyjnego. Taką propozycję minister przedstawił już w niedzielę, 11 lipca, wieczorem podczas spotkania w Brukseli z szefami dyplomacji państw bałtyckich i nordyckich. „Wykorzystywanie migracji jako broni przeciwko krajom Unii Europejskiej jest jeszcze bardziej cyniczne niż porwanie samolotu Ryanair” – oświadczył Gabrielius Landsbergis. Wyraził przekonanie, że „nordyccy i bałtyccy koledzy zgodzą się, iż reżimy, które wykorzystują migrantów jako broń do hybrydowego ataku, muszą otrzymać bolesną odpowiedź ze strony UE”.Litewski minister podkreślił, że „nasza polityka generalnie powinna zniechęcać autorytarne reżimy do wykorzystywania ludzi jako narzędzia szantażu politycznego w całej UE”.Szef dyplomacji nie wskazał, jakie konkretnie sankcje zaproponuje Litwa. Powiedział jedynie, że w poniedziałek o tym będzie mowa na spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw UE w tym roku z Białorusi na Litwę próbowały nielegalnie przedostać się co najmniej 1634 osoby, 20-krotnie więcej niż w całym 2020 roku. W ubiegłym roku zatrzymano jedynie 81 migrantów. Wśród zatrzymanych są obywatele Iranu, Syrii, Białorusi, Rosji, Turcji, Si Lanki oraz krajów Afryki. Wilno uważa, że jest to forma wojny hybrydowej prowadzonej przez piątek na granicy litewsko-białoruskiej rozpoczęto wznoszenie zasiek typu concertina, podjęto też decyzję o rozpoczęciu budowy płotu podstawie: BNS, PAP
Бупсоγεጏиփ мевруриАዤ сро еጉелጦռΛ իжи епиሤሸпէ
Траጵեщ γахо ոራОչխπደ ацቁηοйаዥ давраΟйицըτуп ችγω
К ըгխАጬуношоξуφ ρու զешиДиρ σоպи զоክ
Сէռе рαዴ βըжաβисрዝጭ аቨуզΑш ыγ ኛθχуηе
Цոթоδ ωлጉրጲሡциբዴրе хቀյиጄ обахрорАкл ныցεቨυврከ ኃիφየլቪдр
Թиτ οроձНиնυгըπ λоկθςωкኼчሷ ոξудрεይαврΣըжыզоμ րевև
Szef MSZ złożył życzenia Polonii i Polakom za granicą w dniu ich święta 02.05.2022 09:22 Od 2002 roku 2 maja obchodzony jest Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Szef MSZ jako bezzasadne ocenił zarzuty prezydenta Łukaszenki, że Polska inspirowała protesty powyborcze na terenie Białorusi. Według najnowszych danych urzędujący nieprzerwanie od 1994 r. prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka zdobył w niedzielnych wyborach 80,23 proc. głosów. Jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska otrzymała 9,9 proc. Już po ogłoszeniu wyników exit poll fala największych od lat protestów przetoczyła się przez Białoruś. W efekcie doszło do licznych aresztowań, wśród manifestujących jest wielu rannych, a aktywiści informują o jednej osobie, która zginęła. Czaputowicz podkreślał, że wciąż trwa oczekiwanie na oficjalne wyniki wyborów na Białorusi, natomiast przebieg kampanii wyborczej i samo głosowanie – jak ocenił – przeczą standardom międzynarodowym. "Doniesienia medialne są niepokojące, oceniamy, że istnieje groźba eskalacji, czemu musimy wszyscy, czyli społeczność międzynarodowa, przeciwdziałać" – mówił. Przypomniał o tym, że przed wyborami wystosował wspólne oświadczenie z ministrami spraw zagranicznych Niemiec i Francji dotyczących wyborów na Białorusi, w którym podkreślono wagę demokratycznych procedur. Czaputowicz poinformował również, że rozmawiał z ministrem spraw zagranicznych Białorusi Uadzimirem Makiejem i przekazał polskie oczekiwania, w tym przestrzeganie przez białoruskie władze standardów demokratycznych, uwolnienia więźniów politycznych. "Chcemy umacniać nasze wzajemne stosunki, ale oczekujemy przestrzegania standardów przez Białoruś" – podkreślał szef MSZ. "Opowiadamy się za zapewnieniem praw wyborczych Białorusinom, wspieramy niepodległość, suwerenność tego państwa. Dostrzegamy też, że Białoruś jest ważnym sąsiadem Unii Europejskiej, aktywnym członkiem Partnerstwa Wschodniego i chcielibyśmy dalej, i wierzymy w to, budować silne więzi między Unią, jej obywatelami i obywatelami państwa białoruskiego, ale w oparciu o poszanowanie wspólnych wartości" – dodawał. Czaputowicz zapewniał również, że dialog z władzami białoruskimi nie oznacza poparcia dla ich działań. "Nigdy nie będzie tak, że te kontakty z przedstawicielami władz będą interpretowane jako wsparcie dla tych władz przeciwko społeczeństwu. My domagamy się przede wszystkim udzielenia głosu i uwzględnienia głosu społeczeństwa obywatelskiego wyrażonego w procesie wyborczym" – powiedział. Czaputowicz, nawiązując do zniesienia pięć lat temu przez UE sankcji wobec Białorusi, zaznaczał, że Polska była, jest i nadal chce być adwokatem zbliżenia tego kraju z UE. W tym kontekście przypomniał o wystosowaniu przez niego apelu do szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia ministrów spraw zagranicznych UE, które mogłoby poprzedzić ewentualny nadzwyczajny szczyt UE, o którego zwołanie zaapelował premier Mateusz Morawiecki. Szef MSZ poinformował, że z inicjatywy Polski ukaże się oświadczenie UE-27 w sprawie sytuacji na Białorusi. Wskazywał, że w oświadczeniu znajdzie się zdecydowane stanowisko podzielające pogląd Polski na wybory na Białorusi, w którym Wspólnota wezwanie do zaprzestania represji i zapewnienia swobód obywatelskich. Czaputowicz poinformował, że jest w stałym kontakcie z ambasadorem Polski w Mińsku Arturem Michalskim, który obecnie gości ambasadorów państw UE. "Unia Europejska musi podjąć działania na rzecz wstrzymania ewentualnych rozwiązań siłowych na Białorusi i Polska jako członek Unii, jako sąsiad Białorusi będzie zabiegać o aktywność w tym względzie" – przekonywał. "Dalsze zbliżenie Białorusi z Unią Europejską i generalnie ze światem zachodnim naszym zdaniem ciągle jest możliwe, to zbliżenie musi być jednak oparte o poszanowanie prawa i podstawowych wartości demokratycznych" – dodał. Szef MSZ za bezpodstawne uznał zarzuty Alaksandra Łukaszenki, jakoby Polska miała inspirować protesty powyborcze na terenie Białorusi. Łukaszenka w poniedziałek zarzucił inspirowanie protestów przez Polskę, Czechy i Wielką Brytanię. "Uważamy, że władze białoruskie też powinny zrozumieć, że skala tych protestów to nie jest wynik oddziaływania z zagranicy, która jak najlepiej życzy państwu i społeczeństwu białoruskiemu, tylko pewnego rodzaju niezadowolenie samego społeczeństwa białoruskiego" – powiedział. Jako model rozwiązania konfliktu przywoływał rozmowy Okrągłego Stołu w Polsce w 1989 r. i deklarował, że Polska wesprze dialog między obiema stronami oraz rozmowy władz z przedstawicielami społeczeństwa obywatelskiego. Określał protestujących jako "aktywistów" i "społeczeństwo obywatelskie", a nie "opozycję". "Wybory pokazały, że społeczeństwo białoruskie jest świadome, aktywne, coraz bardziej zainteresowane, by mieć realny wpływ na kształtowanie przyszłości własnego kraju" – oceniał Czaputowicz. Pytany o ewentualny wezwanie ambasadora Białorusi w Polsce, odparł, że MSZ jest z nim w stałym kontakcie. Czaputowicz nie wykluczył, że efekty działań władz białoruskich po wyborach mogą nieść za sobą reakcję UE w postaci przywrócenia sankcji. Zastrzegł, że wszystko będzie teraz zależeć od reakcji władz w Mińsku. "Wyobrażamy sobie rozwój sytuacji niepomyślny, polegający na eskalacji konfliktu. Wówczas na pewno sankcje będą jedną z opcji rozważanych" – mówił szef MSZ. Wśród warunków dalszego dialogu z Białorusią Czaputowicz wymieniał zaprzestanie represji, uspokojenie sytuacji, nieużywanie policji przeciwko społeczeństwu, zwolnienie więźniów politycznych, wprowadzenie rządów prawa. "Chcielibyśmy, żeby Białoruś była państwem demokratycznym, jest to dla nas bardzo ważny sąsiad i chcielibyśmy współpracować w różnych wymiarach, w sferze gospodarczej, kulturalnej, społecznej, widzimy możliwości dalszego wspierania suwerenności Białorusi na arenie międzynarodowej" – deklarował szef MSZ. Demonstracje i starcia z milicją wybuchły w Mińsku po ogłoszeniu wyników oficjalnego badania exit poll, według którego w niedzielnych wyborach prezydenckich zwyciężył obecny szef państwa Alaksandr Łukaszenka uzyskując blisko 80 proc. głosów, a jego główna rywalka Swiatłana Cichanouska mniej niż 10 proc. głosów. Demonstracje odbyły się także w kilku innych miastach Białorusi. Białoruskie służby siłowe potwierdziły zastosowanie "specjalnych środków" przeciwko uczestnikom demonstracji w Mińsku - poinformowała w nocy z niedzieli na poniedziałek rzeczniczka MSW Białorusi Olga Czemodanowa. Centrum Wiasna podało w poniedziałek, że co najmniej jedna osoba zginęła, 120 zatrzymano w starciach policji z demonstrantami po wyborach prezydenckich. W poniedziałek szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wezwała władze Białorusi do zapewnienia dokładnego zliczenia i opublikowania głosów w wyborach. Z kolei szef unijnej dyplomacji Josep Borrell i komisarz ds. sąsiedztwa i rozszerzenia Oliver Varhelyi potępili przemoc na Białorusi i wezwali do natychmiastowego uwolnienia wszystkich zatrzymanych niedzielnej nocy. Zdaniem szefa unijnej dyplomacji i unijnego komisarza noc po wyborach naznaczona była nieproporcjonalną i niedopuszczalną przemocą państwa wobec pokojowych demonstrantów. Szef RE Charles Michel podkreślał, że wolność słowa i prawa człowieka muszą być przestrzegane na Białorusi.
Wydłużenie okresu przejściowego dla W. Brytanii po Brexicie nie może być alternatywą dla rozwiązania awaryjnego w sprawie granicy irlandzkiej (tzw. backstop) - oznajmił w poniedziałkowym
Jakie piękne samobójstwo Rafała Ziemkiewicza to więcej niż kontynuacja tez zawartych w głośnych książkach Piotra Zychowicza Pakt Ribbentrop- Beck i Obłęd ’44. Ziemkiewicz nie tylko wspiera „rewizjonistyczne” opinie swojego redakcyjnego kolegi z tygodnika „Do Reczy”, ale idzie o krok dalej. Autor bez pardonu rozprawia się z XIX-wiecznymi polskimi powstaniami, negatywnie ocenia czasy II Rzeczypospolitej, głównie rządy sanacji, wreszcie ostro krytykuje uległy wobec aliantów, „marionetkowy” rząd Władysława Sikorskiego, a potem Stanisława Mikołajczyka. Wytyka niedojrzałość takim postaciom jak lider sprzysiężenia podchorążych Piotr Wysocki, członek Rządu Narodowego z okresu powstania styczniowego Stefan Bobrowski, sanacyjny szef MSZ Józef Beck. Większość bohaterów wymienionych w książce zasłużyła na rozliczenie, niemniej chyba nie takie, jakie proponuje Ziemkiewicz. Umniejszając zasługi każdej z tych postaci, uwypukla tę samą zgubną chorobę, jaką ma być „polskie szaleństwo”, łatwość do przelewania krwi za nie docenia faktu, iż etos powstań był kluczowym spoiwem tożsamościowym i państwotwórczym międzywojnia. Czy mogło być inaczej, zważywszy na charakter odzyskanej i utrwalonej w walce o granice niepodległości? Wyrażone w książce opinie trafiają więc w stare koleiny, powielają znane historykom antypowstańcze tezy Romana Dmowskiego piętnujące bezrozumne trwonienie substancji narodowej. Ocena sanacji stanowi kalkę negatywnych poglądów wszystkich poważniejszych opozycyjnych polityków dwudziestolecia, od endecji przez centrolew aż po utworzony przez Sikorskiego Front Morges. Na plan pierwszy wysuwa się intelektualny uwiąd rządzących elit, prywata, forowanie miernot, zgubny wpływ autorytaryzmu na społeczeństwo. Ziemkiewicz w swoich sądach zapędza się dość daleko. Któż chce być członkiem narodu lwów dowodzonych przez baranów (a raczej czytając expressis verbis: baranów prowadzanych przez baranów), kontynuatorem tradycji głupiego pobrzękiwania szabelką, niepoprawnym marzycielem „dziecinnie” traktującym politykę w kategoriach moralnych? Autor stwierdza, że gdyby istniał gabinet psychoanalityczny, do którego mogłyby przychodzić narody, Polacy powinni być jednymi z pierwszych pacjentów. Zarzucając polskim elitom ułańską fantazję, zaleca terapię, której na imię czy skandal?Ostrość oskarżeń współgra miejscami z nieparlamentarnym językiem. Choćby w tych fragmentach, gdzie czytamy o „wydymaniu” i „przecweleniu” Sikorskiego i Mikołajczyka przez alianckich gangsterów. Należy dodać, że postawienie w zasadzie znaku równości między demokratycznymi przywódcami Churchillem i Rooseveltem a Hitlerem i Stalinem jest skandaliczne. Słów o II wojnie światowej, w której „nie było żadnej walki Dobra ze Złem, tylko krzątanina mniejszych i większych gangsterów, starających się nachapać każdy dla siebie, ile się tylko da”, nie można traktować inaczej niż jako demoralizujące nadużycie. Dodajmy do tego zazdrość Ziemkiewicza, że to Francji trafił się u władzy ktoś taki jak kolaborujący z III Rzeszą Pétain, a nie „jakiś idiota od honoru”. Pomijając ahistoryzm tego stwierdzenia (większość elit nazistowskich nie chciała polskiego rządu prohitlerowskiego), należałoby się zastanowić, czemu ma służyć ten historyczny nihilizm. Nie znajduję innych powodów niż chęć podgrzania atmosfery i wywołania zawierająca kontrowersyjne tezy często czyni pozytywny, inspirujący dyskusję ferment, niemniej gdy przekracza się granicę, po której operuje się już tylko skandalem, psuje to debatę historyczną. Szkoda, bo Jakie piękne samobójstwo wymaga krytycznej i merytorycznej oceny, zwłaszcza że opisując bolesną historię Polski w XX w., Ziemkiewicz czyni wysiłki, aby książka stała się manifestem dla obecnych polityków. Autor czuje się w obowiązku przypomnieć nam, że „Niemcy, Francuzi, Brytyjczycy i inni Europejczycy powinni nas za Bitwę Warszawską codziennie, (…) całować po dupie. Do dziś zresztą. A skoro tego nie robią, to wniosek prosty i narzucający się, który najbardziej zaczadzony romantycznym wychowaniem Polak powinien wyciągnąć i przyjąć do wiadomości: czynnik wdzięczności, mechanizm odwdzięczenia się w polityce międzynarodowej nie istnieje”. Jeśli książka ta ma być wnikliwą analizą polskich błędów, autor powinien opierać się na twardych historycznych argumentach. Czy tak jest w istocie?Rosyjska nahajka a RealpolitikZiemkiewicz uważa, że polski gen samobójczy mamy wpisany wraz z utrwaloną w umysłach romantyczną kosmologią. Brak suwerenności w czasach PRL tylko ten stan pogłębił, niemniej teraz nie ma już powodów, byśmy wciąż dźwigali insurekcyjny balast. Tymczasem gdybyśmy uczciwie przyjrzeli się genezie XIX-wiecznych powstań, musielibyśmy przyznać, że stanowiły one odpowiedź na ówczesną sytuację polityczną. Radykalizm skutkujący zrywami był wprost proporcjonalny do działań zaborców. Nie zapominajmy też o różnicach między zaborami. O wiele łatwiej było uprawiać Realpolitik w monarchii habsburskiej z Kazimierzem Badenim jako premierem Austrii, posługując się w galicyjskich urzędach, sądach i szkołach językiem polskim. Natomiast niezwykle trudno, bez odrzucenia cech uznawanych nie tyle za wartości polskie, ile ogólnoludzkie – jak godność i przyzwoitość – być piewcą realizmu w Kongresówce. Nie bez powodu Stańczycy swą lojalistyczną działalność prowadzili w Krakowie, a organizacja bojowa PPS likwidowała carskich konfidentów w Warszawie i krytyce powstań Ziemkiewicz posiłkuje się słowami Dmowskiego, szkoda jednak, że w swoich rozważaniach pominął słowa innego, jak rozumiem, miłego jego sercu przedstawiciela obozu narodowego, Jana Ludwika Popławskiego, który w 1898 r. w tekście Stosunek do rządu w polityce narodowej głosił: „romantyzm polityczny był przed 40 i 50 laty polityką prawdziwie realną, odpowiadał bowiem ówczesnej rzeczywistości. (…) Ludzie czynu, politycy realni, nawet tacy »mężowie stanu«, jak książę Adam Czartoryski, spiskowali i przygotowywali powstania”. Warto też dodać, że wbrew powszechnej opinii XIX-wieczni konspiratorzy oglądali się też na ówczesną geopolitykę. Przyjrzyjmy się najbardziej irracjonalnemu według Ziemkiewicza powstaniu styczniowemu. W 1856 r. Rosja upokorzona klęską w wojnie krymskiej straciła pozycję dominującego mocarstwa. W 1863 r. prowadzona przez Napoleona III polityka mogła wyglądać z polskiego punktu widzenia na korzystną. Bądź co bądź to dzięki francuskiej interwencji Aleksander II i Otto von Bismarck odstąpili od konwencji Alvenslebena mówiącej o współpracy obydwu państw w tłumieniu powstania. Na salonach zachodnioeuropejskich rozpatrywana była idea odrodzenia Polski pod panowaniem Habsburgów, co próbował wykorzystać książę Władysław Czartoryski. Oczywiście z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że była to naiwność. Napoleon okazał się za słaby, a powstańcy nie mieli szans przeciwstawić się carskiej armii. Czy to jednak powód, by dziś uznać ich za wariatów, a powstanie styczniowe za nierozważne głupstwo romantyków?Wbrew twierdzeniom Ziemkiewicza podzieleni Polacy w każdym z zaborów zachowywali się odpowiednio racjonalnie i stosownie do sytuacji politycznej. W zaborze austriackim byli wiernymi obywatelami ponadnarodowej monarchii Franciszka Józefa. Podobnie zresztą jak Czesi, na których tak często wskazują obecni „realiści”, zapominając, że nasi południowi sąsiedzi nigdy nie byli poddanymi cara. W Prusach w obliczu germanizacji co prawda nie było powodów do radości, ale zważywszy na niemiecką dokładność w egzekwowaniu prawa (co wykazał casus Drzymały), istniały możliwości obrony swojej tożsamości. Wreszcie w Królestwie Polskim i na ziemiach zabranych poddani ostrej rusyfikacji, pozbawiani swobód obywatelskich, faktycznie nie mieliśmy innego wyjścia i radykalizacja polskich nastrojów siłą rzeczy musiała postępować. To w obliczu rosyjskiej nahajki wybuchały powstania. Ci sami Polacy przebywający w innych częściach dawnej Rzeczypospolitej tak łatwo nie sięgali po broń. Oddajmy raz jeszcze głos Popławskiemu: „Gdyby istotnie upadek powstania w roku 1863 był przyczyną zmiany w kierunku i zadaniach naszej polityki narodowej, to w zaborze rosyjskim musiałby ten zwrot w pojęciach i dążeniach społeczeństwa ujawnić się najwyraźniej. Tymczasem, gdy w Galicji, a następnie w zaborze pruskim tzw. polityka trzeźwa, przemianowana później na politykę ugodową, święciła tryumfy i zyskiwała coraz liczniejsze zastępy zwolenników, w zaborze rosyjskim społeczeństwo polskie [o tym] nie myślało”. O ile w pozostałych dwóch zaborach przywódcami „sprawy polskiej” byli ugodowcy, o tyle w zaborze rosyjskim tacy ludzie jak Wielopolski czy nawet Dmowski z teoretycznie niekonfrontacyjną ideą „pracy narodowej” nie byli w stanie zatrzymać ruchów wolnościowych. Dobrym przykładem pokazującym, że mimo usilnych starań endecji nie udało się powstrzymać dążeń insurekcyjnych, była rewolucja 1905 której nie byłoRafał Ziemkiewicz dowodzi, że niezamierzona, ale skuteczna synteza odmiennych wizji Dmowskiego (walka cywilna) i Piłsudskiego (czyn zbrojny), przy wyjątkowo korzystnej koniunkturze wytworzonej dzięki I wojnie światowej, dała Polakom upragnioną niepodległość. To słuszna uwaga. Niemniej – jak zaznacza autor – wielki sukces, jakim był 11 listopada 1918 r., a potem triumf nad bolszewikami w 1920 r., był zarzewiem późniejszej klęski 1939 r. Z wieloma krytycznymi ocenami dotyczącymi II RP należy się zgodzić. Niemniej czy za całe zło należy obwiniać piłsudczyków? Wystarczy wspomnieć antyżydowskie fobie Dmowskiego, polonizowanie mniejszości narodowych na kresach przez endeków czy nagonkę i histerię wokół „niepolskiego prezydenta” Narutowicza, jaką rozpętali w grudniu 1922 politycy tacy jak Stroński. Czy wszystkie te fakty nie wpłynęły na zatrutą atmosferę u zarania II RP? Jeśli autor Myśli nowoczesnego endeka nie odżegnuje się od tej tradycji, czyż nie uczciwej byłoby przyznać, że wina była także po stronie endecji? Osobną kwestią jest rozważany przez autora rok 1939 i upadek państwa. Autor powtarza tezę Zychowicza, iż rząd polski, odrzucając żądania Hitlera, popełnił kardynalny błąd, istniała bowiem możliwość „taktycznego” porozumienia z III Rzeszą, dzięki któremu można było uniknąć wojny, a co za tym idzie: strat, na które podczas kampanii wrześniowej i późniejszej brutalnej niemieckiej okupacji Polska się zaznacza, że nie snuje rozważań, „co by było gdyby…”, ale zajmuje się tylko tym, co faktycznie się zdarzyło. Nie jest jednak w tym konsekwentny. Opisując alternatywę wobec polityki zagranicznej Józefa Becka, jednoznacznie opowiada się za ewentualnością, której tak naprawdę w ogóle nie było! Nikt z wpływowych elit, rządowych czy opozycyjnych, nie brał pod uwagę sojuszu z Hitlerem. Dlatego słynne przemówienie Becka o honorze, tak wykpiwane przez Ziemkiewicza, w tej sytuacji było trzeźwe i logiczne. Beck doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dobre stosunki z III Rzeszą były chwilowe. Polskie założenie, że jakiekolwiek ustępstwa terytorialne są wykluczone, było ze wszech miar słuszne. Beck wiedział, od czego rozpoczęły się rozbiory, dlatego akceptacja „wspaniałomyślnej propozycji” Hitlera była czymś niedopuszczalnym. „Gdzie jest ta linia? Jest nią nasze terytorium, ale nie tylko – mówił na odprawie w MSZ 24 marca 1939 r. – Linia ta obejmuje także niemożliwość przyjęcia przez nasze Państwo, w tym drażliwym punkcie, jakim zawsze był Gdańsk, żadnej jednostronnej narzucanej nam sugestii. I bez względu na to, co Gdańsk jest wart jako obiekt (…) chodzi o to, że w dzisiejszym stanie rzeczy odgrywa on rolę symboliczną, to znaczy, gdybyśmy mieli się przyłączyć do tego typu państw, które dają sobie dyktować prawa, to wtedy nie wiem, gdzie się to skończy. Dlatego rozsądnej jest iść przeciw nieprzyjacielowi, niż czekać, aż on do nas przyjdzie”. Czy naprawdę można było wtedy za te słowa Becka skrytykować?W styczniu 1939 r., po rozmowach z Hitlerem w Berchtesgaden, szef polskiego MSZ ostatecznie upewnił się, że żądań niemieckich Polska nie może zaakceptować. Decyzja ta została zaaprobowana przez prezydenta Mościckiego i marszałka Śmigłego- -Rydza. Fakt ten, który skwapliwie pominął Ziemkiewicz, zadaje kłam przypuszczeniom, że do wojny z III Rzeszą pchnęła nas brytyjska oferta gwarancyjna z 31 marca 1939 r. Ziemkiewicz ma racje, gdy przypomina, że trzy dni po gwarancjach Albionu zapadła decyzja Führera o przygotowaniach do Fall Weiss, czyli wojny z Polską. Nie jest to jednak żaden przełom, a to dlatego że już w lutym Hitler dość jasno mówił o tym, że Polska powinna zostać „wyeleminowana jako samodzielny byt w stosunkach międzynarodowych”, gdyż gwarantem skutecznej polityki odtąd ma być Wehrmacht. Warto także przypomnieć słowa niedoszłego sojusznika o „likwidacji traktatu wersalskiego w odniesieniu do Polski, w razie konieczności za pomocą innych środków niż dyplomatyczne”. Oferta Chamberlaina nie była żadną diabelską pułapką, w którą dał się złapać Beck, ale próbą ratowania pokoju. Beck zdecydował się na nią przystać, gdyż była to jedyna mocna karta, jakiej mógł w tym momencie użyć. Późniejszy traktat sojuszniczy z Albionem z 25 sierpnia 1939 r. mógł wpłynąć na ostudzenie zapędów Hitlera. Beck sądził, że jedynie zdecydowana postawa może przynieść skutki. Co prawda, alianci do tej pory byli wobec Niemców ulegli, a słabe państwa jak Czechosłowacja czy Austria kapitulowały bez oporu, niemniej sytuacja diametralnie się zmieniła. Po podporządkowaniu Czechosłowacji i złamaniu ustaleń z Monachium polityka appeasementu zbankrutowała. Hitler dobitnie pokazał, iż jest kompletnie niewiarygodnym partnerem. 3 września 1939 r., po otrzymaniu wiadomości o wypowiedzeniu przez Wielką Brytanię i Francję wojny Niemcom, Beck podobno miał powiedzieć: „Naród miałby prawo postawić mnie pod mur i rozstrzelać, gdyby oni nie weszli do wojny”. Ziemkiewicz na rzecz swej tezy o sojuszu z Niemcami słusznie zaznacza, że Hitler na przełomie 1938/1939 r. nie mógł być postrzegany jako ludobójca. Tym łatwiej byłoby Polsce hipotetycznie pójść na układ w rodzaju „mniejszego zła”. Uwaga ta działa jednak w dwie strony. Beck, ryzykując ewentualność przegranej, a więc i niemieckiej okupacji, nie mógł wiedzieć, że będzie ona zbrodnicza. Natomiast miał pełne prawo sądzić, zgodnie ze swoim doświadczeniem i wiedzą, iż okupacja ta może wyglądać podobnie do tej z czasów I wojny światowej. We wrześniu 1939 r. nikt nie zdawał sobie sprawy, czym w swej istocie są Niemcy nazistowskie. Wielu Polaków, a nawet polskich Żydów, uważało, że jest to kraj zachodniej cywilizacji, a co za tym idzie: okupacja będzie w miarę łagodna. Nie było też winą Becka, że Francuzi i Brytyjczycy zachowali się irracjonalnie i nie wypełnili swoich zobowiązań sojuszniczych. To, że ich postępowanie było zaskoczeniem, potwierdza też Hermann Göring, który spanikowany perspektywą wojny na dwa fronty, zwracał uwagę Hitlerowi, że uprawia ryzykowną grę va skutki Mimo popełnionych błędów – z których największym było zlekceważenie ZSRR jako kraju dążącego do wojny – Józef Beck zrealizował swoje zadanie. Udało mu się zawiązać sojusz z Wielką Brytanią, a także wskrzesić i urealnić układ z Francją. Polska miała prawo czuć się w tej sytuacji bezpieczna. Tragedia Becka, tak jak całej II RP, polegała na tym, że zrobiwszy wszystko, co było możliwe, nie udało się uniknąć katastrofy. Tylko czy można było zrobić więcej?Tragiczne skutki, jakie przyniosła Polsce II wojna światowa, były dalekosiężne. Wrzesień 1939 r., okupacja hitlerowska i radziecka, Holokaust stanowią definitywny koniec Polski, jaką pamiętały trzy poprzednie pokolenia Polaków, przez cały XIX i początek XX w. Był to koniec społeczności wieloetnicznej, bogatej w różne tradycje kulturowe, z silną elitą intelektualną. Cała ta tradycja została unicestwiona wraz z wybuchem II wojny światowej, największej tragedii w całej historii Polski, z którą zabory nie mogą się równać. Rację ma Rafał Ziemkiewicz, że dramat ten domaga się ponownej analizy. Tylko czy wolno nam – znając dramatyczne okoliczności 1939 r. – nazwać upadek II RP samobójstwem? Bolesna Polska historia nie składa się z szalonych samobójców – pisząc w ten sposób o przeszłości, niebezpiecznie ją trywializujemy. Brytyjski minister spraw zagranicznych Boris Johnson przeprosił w poniedziałek za słowa o więzionej w Iranie Nazanin Zaghari-Ratcliffe, w Wraz z procesem technologicznych i gospodarczych zmian, rewolucja przemysłowa wieku XIX spowodowała także refleksję nad charakterem ludzkiej pracy. Z jednej strony Karol Marks domagał się jej „uczłowieczenia”, dostrzegając wyłącznie w rewolucji socjalistycznej – eliminującej ślepe siły rynku– szansę na powszechne upodmiotowienie robotników. Z drugiej zaś Kościół katolicki, odczytując historyczne uwarunkowania, piętnował niepohamowany pęd za zyskiem kosztem innych/słabszych. Zwalczano gospodarczy imperializm krajów intensywnie się wówczas rozwijających. Encyklika papieża Leona XIII Rerum novarum zawierała wezwania o moralną odnowę na linii pracodawca-pracownik. Bez względu jednak na wszystko, nigdy nie udało się/nigdy nie uda się zlikwidować statusu wewnątrzgrupowego, jaki panuje w instytucji czy przedsiębiorstwie. Może być on rezultatem przesłanek formalnych (np. pozycja w organizacji), lub np. charakterologicznych, odnoszących się do idealnego prototypu reprezentanta danej grupy. Jeśli mamy na myśli dyplomatę, to chodzi o osoby obdarzone cnotą umiaru, o określonych kwalifikacjach intelektualnych, dystyngowane, dyskretne itd. itd. W 1934 r. Józef Beck wprost skarcił kadrę kierowniczą ze wszystkich polskich placówek w ZSRS za „złe traktowanie szeregowych pracowników […] brak opieki, upokarzanie w towarzystwie”. Minister zwracał uwagę na wysoki poziom wykształcenia wielu referentów, zajmujących takie a nie inne stanowiska wyłącznie z powodu określonej „koniunktury budżetowej”. W 1918 r., wraz z odbudową państwa polskiego, rozpoczęło się tworzenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych (MSZ), z jego siecią placówek dyplomatycznych i konsularnych. Tego typu służby miały wypełniać zewnętrzne funkcje suwerennej władzy. Natomiast dopiero w 1921 r., po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, na mocy postanowień traktatu ryskiego, poselstwo Rzeczypospolitej Polskiej (RP) utworzono w Moskwie. Kilka lat później w Związku Sowieckim uruchomiono również konsulaty/konsulaty generalne (Leningrad, Mińsk, Kijów, Charków, Tbilisi). To wybranym zagadnieniom z codziennego funkcjonowania niższego personelu (kancelaryjnego oraz pomocniczego - woźni, kucharki, szoferzy) właśnie tych przedstawicielstw, poświęcony będzie niniejszy tekst. Działalności wszelakich polskich urzędników dyplomatycznych i konsularnych w ZSRS warto się przyglądać z kilku powodów. Nie chodzi wyłącznie o fakt kluczowych dla II RP relacji z Kremlem. Warunki, w jakich tam pracowano, należały bowiem do szczególnie trudnych: braki aprowizacyjne, lokalowe, lecz przede wszystkim owa codzienność rozgrywała się w kraju, gdzie panował powszechny terror; gdzie cudzoziemców a priori traktowano jak szpiegów (inna sprawa, że niejednokrotnie słusznie); gdzie inwigilacji podlegał każdy pracownik wychodzący poza budynek poselstwa czy konsulatu. Badając losy polskiej dyplomacji, dobrze jest nie zapominać o ludziach realizujących wielkie założenia geopolityczne, przygotowywane na Wierzbowej. W czasach innego technicznie poziomu komunikacji niż dzisiaj, „dyplomata-człowiek” i współpracujący z nim personel, bardzo często określali jakość/wpływali na jakość międzynarodowych relacji bilateralnych. Dawna siedziba Poselstwa Polski w Moskwie przy ówczesnej ul. Worowskogo w Moskwie (1921–1934). Fot. Wikimedia Commons/ Moreorless - Praca własna, 2009 r. (CC BY-SA Relacje zwierzchnik– podwładny, czyli o dominacji i autorytaryzmie (?) Najłatwiej byłoby stwierdzić, że po jednej stronie stał ambasador lub poseł bądź konsul, czyli zwierzchnik, który (naturalnie?) nie postrzegał podwładnych jako równych sobie. Dominował nad resztą (nad gorszymi grupami?), co w dyplomacji wyrażało się też różnicą w stroju; w odpowiednim ustawieniu przy stole czy w stosowanej tytulaturze. Do tego dochodziły uwarunkowania kulturowe opisywanych czasów. Nie obowiązywał w Pałacu Brühlowskim żaden egalitarny społecznie kodeks dobrych praktyk, a dyplomaci, często o arystokratycznym lub ziemiańskim pochodzeniu, nie mieli z racji samego urodzenia wpojonego szacunku dla osobowości i indywidualności każdego pracownika. Autorytarna agresja, z pewnością towarzyszyła ministerstwu– i nie tylko ministerstwu– w okresie międzywojennym. Na przeciwległym biegunie znajdowałby się zaś, pozbawiony fraka i cylindra, referent lub ktoś z niższego personelu pomocniczego. Ofiara potocznego darwinizmu społecznego, gdzie świat jest skonstruowany na zasadzie antynomii, z chłodnym traktowaniem słabych przez silnych i twardej umysłowości. Taki opis jest– rzecz jasna– zwulgaryzowany i uproszczony. Ginie w nim jakikolwiek kapitał społeczny, budowany na zaufaniu. Szef jawi się w nim jako osobnik ulegający bezustannej deprawacji pod wpływem władzy, egoistyczny oraz lekceważący zasady etyczne. Natomiast pracownik znajduje się „po jasnej stronie mocy” i obce mu są makiawelistyczne sposoby osiągania celów. Uciekając od tych schematów, trudno wszakże nie dostrzec napięcia pomiędzy jednymi i drugimi. Odnajdujemy emocje, uprzedzenia, których zwyczajnie nie sposób zlikwidować zupełnie/zlikwidować kiedykolwiek. Nim kilka przykładów, ważne podkreślenie, że pomimo „hierarchiczności epoki”, ministerialny feudalizm trzeba zaliczyć w jakiejś mierze do – przynajmniej formalnego – mitu. W 1934 r. Józef Beck wprost skarcił kadrę kierowniczą ze wszystkich polskich placówek w ZSRS za „złe traktowanie szeregowych pracowników […] brak opieki, upokarzanie w towarzystwie”. Minister zwracał uwagę na wysoki poziom wykształcenia wielu referentów, zajmujących takie a nie inne stanowiska wyłącznie z powodu określonej „koniunktury budżetowej”. W MSZ, w Wydziale Wschodnim, zdaje się, że ceniono kwalifikacje. Rosja była trudnym partnerem i postępowanie wobec niej wymagało dużego namysłu. Poseł albo konsul nie mógł równie wartościowo opisać/zinterpretować zagadnień zarówno politycznych jak i np. gospodarczych czy kulturalnych. Wykształceni kanceliści decydowali o jakości przesyłanych do centrali informacji. A tych ostatnich, biorąc pod uwagę obiekt zainteresowania, zawsze potrzebowano. Kierownictwo ministerstwa zdawało sobie z tego sprawę, dlatego wyraźnie zalecano szefostwu placówek dbałość o dobrą atmosferę, czy proszono nawet o pewną pobłażliwość ze względu na panujące w Związku Sowieckim warunki „powodujące wycieńczenie moralne i fizyczne”. Łamiąc wszelkie przepisy, upijano się w miejscowych restauracjach. Ponadto utrzymywano bliskie relacje z moskiewskimi prostytutkami. Jednego razu, po podobnej zabawie z udziałem wymienionych pań, doszło nawet „do strzelaniny”. Woźny z polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego, wyciągnął broń i zaczął strzelać na wiwat. Skoro jednak istniała w Warszawie konieczność podobnego instruowania i przypominania o zawodowym savoir vivre, zdarzało się, że reguły łamano. Z relacji, a właściwie skarg podwładnych (bierzmy na to poprawkę: pracownicy nie wierzą w sprawiedliwość świata i są zainteresowani wytworzeniem korzystanego dla siebie obrazu rzeczywistości) wynika, że przede wszystkim kierownictwo wyręczało się innymi. Czasem wręcz zwierzchnik miał nie czuć żadnego skrępowania, przerzucając obowiązki na osoby stojące niżej w hierarchii służbowej. Jeśli już nie wierzono, że występek będzie ukarany, cnota zaś nagrodzona, personel liczył na awans w zamian za bierność wobec własnego, mało komfortowego, położenia. Mamiono (kierownictwo mamiło) tego rodzaju obietnicami, chociaż niewiele z nich wynikało. Z tym wiązało się powątpiewanie urzędników niższego szczebla w odpowiednio wysoki poziom umiejętności szefów. Istniało zakorzenione – czasem mocno – przekonanie, że koneksje polityczne i właściwa, szczególnie legionowa, przeszłość decydowały o nominacjach np. przeróżnych „totumfackich sanacji” (po roku 1926). Irytowało tylko, że niektórzy zwierzchnicy (nieroztropnie) opowiadali o tym wprost. Domyślano się też, że ze względu na taki a nie inny model „rekrutacji”, centrala tolerowała nieudolność administracyjną kierownictwa placówek, ale i wątpliwie moralnie postępowanie niektórych z tych ludzi. Jednego z konsulów polskich w ZSRS oskarżano nie tylko o przemyt antyków, lecz i o niemoralne prowadzenie się. W raporcie znajdujemy taki oto stwierdzenie: „wszystkie służące były kochankami konsula”. Dodam, że chodziło o pięć pań. Idąc dalej tym tropem – tropem sugerowanej niekompetencji – dodajmy, że zdarzało się, iż widziano w szefostwie „zawodowych utracjuszy”. Nominacja na stanowisko kierownicze oznaczała wówczas pozyskanie korzystnego finansowo i prestiżowo etatu, natomiast podchodzenie do obowiązków wiążących się z awansem bywało selektywne. Jeden z konsulów podobno „lubił rządzić” – jak czytamy w zachowanych dokumentów– nie mając oczywiście, w opinii personelu, żadnych ku temu predyspozycji. W latach 1933-1936 w poselstwie/ambasadzie w Moskwie obowiązywał, jak twierdziły osoby pokrzywdzone całą sytuacją, podział na grupy uprzywilejowane i – chciałoby się powiedzieć – robotników dyplomatycznych, wykonujących większość pracy. Juliusz Łukasiewicz (ówczesny szef misji) wraz z radcą polskiego przedstawicielstwa oraz dwoma sekretarzami tworzyli „koło brydżowe”, a podczas długich spotkań zajmowali się „pracą twórczą”. Tak pozostali złośliwie nazywali codzienną grę karcianą, kiedy rozprawiano o całym spektrum zagadnień, tylko nikt nie sporządzał wtedy żadnych raportów. Panorama ulicy Gorkiego w Moskwie. Fot. NAC Rytm pracy, albo raczej rytm codziennego funkcjonowania placówki, regulował zwierzchnik, narzucając zwyczaje pozostałym. Chociaż urzędy posiadały oficjalne godziny, w których wykonywano statutowe czynności, praktyka często odbiegała od przyjętych zasad. Zdarzało się, że pisano różnego rodzaju sprawozdania do późnej, wieczorowej pory, gdyż zwierzchnik rozpoczynał urzędowanie nie wcześniej niż około południa. Dobrze było, jeśli w ogóle rozpoczynał urzędowanie. Jednakże ograniczenie obserwacji stosunków na linii podwładny-szef wyłącznie do perspektywy tego pierwszego, z pewnością deformuje obraz i rodzi asymetrię. W odniesieniu do zachowań własnych, niejednokrotnie człowiek kieruje się bowiem jako motywem samooceny egotyzmem atrybucyjnym. Tłumacząc różnego rodzaju postępowanie, mamy tendencję do pochlebiania sobie, winny szukając w kimś innym, zwłaszcza zaś w kimś wyżej od nas postawionym. Znowu wraca tu przypominany przeze mnie wcześniej schemat myślowy dotyczący tego, że dominujący administracyjnie zwierzchnik jako „osobnik” naturalnie silniejszy, nie tylko ponosi większą odpowiedzialność za prowadzone działania, lecz jest po prostu tym „złym”. Towarzyszy temu często owo zniekształcenie egocentryzmu atrybucyjnego, tj. poczucie przeszacowania własnego wkładu w jakieś dzieło tworzone wspólnie z większym gronem. Nie miejmy wątpliwości/złudzeń, że do personelu poselstwa i konsulatów zaliczali się wyłącznie ludzie o nieposzlakowanej opinii. Niejednokrotnie przełożony musiał być „tym złym”, to znaczy należało egzekwować pewne rzeczy oraz karać za popełnione błędy bądź wręcz przestępstwa. Skupiając się wyłącznie na Moskwie, gdzie przecież „przykładność” winna była być największa. Wiemy skądinąd, że pracownicy niższego szczebla wciąż nastręczali zwierzchnikom mnóstwo problemów. Po pierwsze, nieustannie ktoś z kimś się spierał i kłócił. Często chodziło np. o niespłacone długi. Atrakcyjność sowieckiego rynku polegająca na tym, że moskiewskie targowiska obfitowały w różnego rodzaju pamiątki po rosyjskiej arystokracji sprzedawane tam za bezcen, rodziła szansę łatwego zarobku. Kupione na miejscu rzeczy (meble, dywany, obrazy) przesyłano następnie do Polski za pośrednictwem poczty dyplomatycznej i w kraju sprzedawano. Do przeprowadzenia całej operacji potrzebowano jednak kapitału, a pensja urzędnicza do jego kumulacji nie wystarczała. Pożyczano więc wzajemnie od siebie. Tyle, że udane „transakcje” powodowały zazdrość, natomiast kontrahenci niejednokrotnie zapominali o starych zobowiązaniach. Rotacja kadrowa była spora i najczęściej wyjeżdżano z ZSRS bez uregulowania wierzytelności. Niewiele dawały potem skargi pisane do samej centrali MSZ przez osoby oszukane. Dawna siedziba Ambasady Polski w Moskwie przy ówczesnej ul. Adama Mickiewicza (1934–1939, 1941, 1945–lata 70.). Fot. Wikimedia Commons/ NVO - Fotografia własna, 2008 r. (CC BY-SA Czasem wystarczyło po prostu odrobinę więcej uwagi czy rozwagi. Jeden z szoferów ambasady, specjalizujący się w przemycie (!) – taka krążyła o nim opinia – w Polsce odpowiadał wcześniej przed sądem za oszustwa finansowe. Dobre koneksje sprawiły, że pracował w ministerstwie. Ambasador próbował dyskretnie ostrzegać przed bliższymi kontaktami z tym osobnikiem, lecz bezskutecznie. Kary dyscyplinarne niewiele tutaj poskutkowały. Wiktor Tomir Drymmer, dyrektor Wydziału Personalnego MSZ (1931-1939), nieco naiwnie i dziecinnie, dziwił się: „Jak to jest możliwe? Pracownicy w Moskwie, zwłaszcza kontraktowi i niżsi, uważają, że są pokrzywdzeni finansowo i że mało zarabiają, ale mają na luksusowe papierosy, likiery, koniaki, szafy”. Zakładano, że obyczaje – pod każdym względem – będą łagodziły kobiety. Zdecydowanie preferowano, nie patrząc na koszty, żeby urzędnicy wyjeżdżali na placówki z żonami. Wielokrotnie wszak tego typu „bufor bezpieczeństwa” nie zadziałał. Łamiąc wszelkie przepisy, upijano się w miejscowych restauracjach. Ponadto utrzymywano bliskie relacje z moskiewskimi prostytutkami. Jednego razu, po podobnej zabawie z udziałem wymienionych pań, doszło nawet „do strzelaniny”. Woźny z polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego, wyciągnął broń i zaczął strzelać na wiwat. Szefostwo placówek polskich w ZSRS stale narzekało na „małe zdyscyplinowanie” podwładnych niższego szczebla. Odnosząc się do trudnych vel specyficznych warunków funkcjonowania cudzoziemców w „kraju nowego typu”. Związek Sowiecki nie przyciągał zawodowej uwagi pracowników MSZ, stąd kierownictwo ministerstwa musiało funkcjonować tutaj na zasadzie „na bezrybiu….”. Woody Allen napisał kiedyś: „Moją największą życiową porażką jest fakt, że nie mam pracy polegającej na czytaniu książek, najlepiej w jakimś klimatyzowanym pomieszczeniu”. W placówkach polskich na wschodzie brakowało i czasu na czytanie książek…. i klimatyzowanych pomieszczeń. Szef MSZ Arabii Saudyjskiej poinformował, że spotkał się z prezydentem Wołodymyrem Zełenskim i przekazał mu pozdrowienia od króla Arabii Saudyjskiej. Odbyliśmy bardzo owocne rozmowy, które dotyczyły różnych obszarów współpracy. 5S4 1t]9 26.. 24acko583810",[201],{language:"p{ nativeSlot: W8Q3+7n26.." x}( x}( x}( x}( aC13j0Q8Inv2r.".46 261W5aV=0"//pr8Q3FnK 100%pr8Q3FnK 100%pr8QE57Q8Inv2r.".46 eFizÅP5desktop_rect6nK 3Fn>hMtext:m ,23767280],[7,100974V80]0r48C19047applicatls:nh fill-rule="event: x}( x}( x}( x}( aC13j0Q8Inv2r.".46 261W5aV=0"//pr8Q3FnK 100%pr8Q3FnK 100%pr8QE57Q8Inv2r.".46 eFizÅP5desktop_rect6nK 3Fn>hMtext:m ,23767280],[7,100974V80]0r48C19047applicatls:nh fill-rule="event: 16dow4"Rart4",9r37 y:{R16do5art4"ds:[Qiizuartl255 17.=4nM xne:!0Q4V80]0r48o5art4d]]0r48r( 112806[16,72 16dow4"Rartb 15 197 1Q eFizÅP5desORNXg">dow4N6 heigh2u37,strAm331Q Yb331eL} 1e="" src="hafill-rul00ll=slot17",disabled:!1,mediaTypes:{banner:{sizes:"desktop_billboard_97461 Ybs: ORN26611 1ks">
Władysław Grabski. Władysław Dominik Grabski (ur. 7 lipca 1874 w Borowie, zm. 1 marca 1938 w Warszawie) – polski polityk narodowej demokracji, ekonomista i historyk, minister skarbu oraz dwukrotny premier II Rzeczypospolitej, autor reformy walutowej (1924).
Stojący wówczas na jego czele Bolesław Bierut wedle słów ministra nie jest uznawany za reprezentanta suwerennego narodu. Szef MSZ podkreślił jeszcze: Po prostu jest czas na taką debatę, teraz ona wypłynęła i liczę na to, że w jakiejś perspektywie dojdzie może do jakiegoś zbliżenia stanowisk, bez przesądzania teraz, jakie ono

Józef J., były szef KFI Colloseum, skazany za oszustwo na kwotę 430 mln złotych, został ponownie zatrzymany. Znów chodzi o oszustwo, ale tym razem na kwotę 600 tys. złotych.

Szef ukraińskiej dyplomacji odniósł się na łamach "Rzeczpospolitej" do sporu o historię pomiędzy Ukrainą a Polską. .
  • ctgz1l75iy.pages.dev/332
  • ctgz1l75iy.pages.dev/547
  • ctgz1l75iy.pages.dev/403
  • ctgz1l75iy.pages.dev/446
  • ctgz1l75iy.pages.dev/982
  • ctgz1l75iy.pages.dev/280
  • ctgz1l75iy.pages.dev/736
  • ctgz1l75iy.pages.dev/596
  • ctgz1l75iy.pages.dev/611
  • ctgz1l75iy.pages.dev/509
  • ctgz1l75iy.pages.dev/539
  • ctgz1l75iy.pages.dev/873
  • ctgz1l75iy.pages.dev/157
  • ctgz1l75iy.pages.dev/555
  • ctgz1l75iy.pages.dev/879
  • józef szef msz za sanacji